30 kwietnia 2014

Żele pod prysznic Original Source, czyli alpenliebe i pomarańczowe delicje pod prysznicem

Żele pod prysznic z Original Source były rozchwytywane jakieś 1,5 roku temu kiedy większość osób zachwyciły zapachami i wszyscy o nich pisali ;-) Mój TŻ znalazł wśród nich swojego ulubieńca o zapachu limonkowym, ja poznałam te żele na początku kwietnia.




Opakowanie to największa bolączka tych żeli. Wchodzę do sklepu chcę jakiś wybrać, cała półka się tak lepi, że lepiej o tym nie mówić. Co dziwne w domu gdy stoją na półce nic z nich nie kapie, więc nie mam pojęcia co ludzie z nimi robią, że całe otwarcia i wszystko dookoła jest tak upaćkane. Pomijając to, że czasem można wejść do sklepu chcąc kupić ten żel i nie znaleźć ani jednego czystego, a już tak parę razy miałam z TŻ, to nie mam im nic do zarzucenia podczas użytku domowego. 


Zapachy to zdecydowanie ogromny plus tych żeli, są oryginalne i naprawdę wyczuwalne podczas brania całego prysznica. Mam dwa warianty: malina i wanilia, które pachną dosłownie jak cukierki alpenliebe (pomijam fakt, że są one truskawkowe, ale do złudzenia mi je przypominają) oraz czekoladę i pomarańczę, które bez dwóch zdań mi przypominają wspomniane w tytule delicje pomarańczowe. Zapach niestety już nie utrzymuje się na skórze.

Dobrze się pienią, dlatego ich zużywanie schodzi mi naprawdę wolno, bo potrzeba ich dosłownie odrobinkę, więc wydajność dla mnie jest jak najbardziej w porządku. Malinowy ma konsystencję bardziej kremową i jeśli na siłę miałabym szukać różnic to właśnie bym powiedziała, że on jest ciut mniej wydajny od żelowego w konsystencji pomarańczowo-czekoladowego. 
Plusem dla mnie jest to, że nie wysuszają skóry, a niestety zdarza mi się to dość często- chociażby w przypadku osławionych żeli Isany, po których mam ochotę zadrapać się.


Skład:




Który wariant jest waszym ulubionym? :)

28 kwietnia 2014

Szampon nawilżający Alterra granat i aloes do włosów suchych i zniszczonych

Szampon granat i aloes Alterry jest chyba za mną najdłużej ze wszystkich szamponów tej marki, które miałam okazję używać. Pomimo, że uwielbiam maskę i odżywkę z tej serii on chyba jest najsłabszym produktem z niej, choć nie jest zły :)



200 ml opakowanie, z wygodnym otwarciem, które spokojnie można otworzyć mokrymi rękami. Otwór nie jest ani za duży ani za mały. Pod światło widać zużycie. Jeśli chodzi o wydajność to określiłabym ją jako średnią- wiem, że wiele osób uważa szampony Alterry za bardzo niewydajne, bo nie pienią się one zbyt mocno przez co dolewa się ich i dolewa :) Ja się przyzwyczaiłam do ich żelowej konsystencji także nie zużywam ich aż tak szybko. 

Zapach jest charakterystyczny dla wszystkich kosmetyków z tej linii, jest dość mocny. Nie utrzymuje się jednak na włosach.


Kupiłam go po raz pierwszy, gdy miałam jeszcze problemy z przetłuszczającym się skalpem i dość mocno przyspieszał mi przetłuszczanie się włosów. Myję włosy codziennie i już wieczorem miałam tłuste włosy dzięki niemu, ale były wtedy one znacznie krótsze i miałam wrażenie, że bardzo dobrze działa na długość włosów, nawet. że lekko je nawilża. Teraz kiedy borykam się nadal z przetłuszczającym się skalpem, ale z powodu jego suchości (stąd produkcja nadmiaru sebum) po kuracji Joanną Rzepą okazuje się, że przedłuża mi się świeżość włosów o mniej więcej połowę dnia. Gdy odpuszczę mycie włosów o jeden dzień rano budzę się już z mocno przetłuszczonymi, a po jego użyciu tak do 13 wyglądają jeszcze na świeże. Niemniej jednak muszę użyć po nim jakiejś maski czy odżywki, bo na długość nie działa tak dobrze jak kiedyś, ale nie plącze włosów, bez problemu się rozczesują, nie powoduje przyklapu.


Skład:


Miałyście go? Albo cokolwiek z tej linii?:)

26 kwietnia 2014

Hibiskusowy tonik Sylveco

Hibiskusowy tonik jest nowością marki Sylveco, do zakupu skłonił mnie skład, głównie przez obecność ekstraktu z hibiskusa i aloesu oraz brak alkoholu. Nieudana przygoda z lekkim kremem rokitnikowym nie zraziła mnie do tej marki. Jak sprawdził się na mojej suchej skórze?


Producent: "Hypoalergiczny, delikatny tonik do twarzy, z ekstraktami hibiskusa i aloesu o działaniu ochronnym, rewitalizującym i wzmacniającym, przeznaczony do każdego rodzaju cery. Dzięki dużej zawartości składników nawilżających, skutecznie zabezpiecza skórę przed utratą wilgoci, zapewniając jej odpowiedni poziom nawodnienia. Tonik o lekkiej żelowej formule odświeża i zmiękcza, łagodzi podrażnienia. Uzupełnia demakijaż, może być stosowany wielokrotnie w ciągu dnia na twarz, szyję i dekolt. Pozostawia skórę wyraźnie czystą i promienną, przygotowując ją do dalszych etapów pielęgnacji. Przebadany dermatologicznie. 
Tonik rozprowadzić na twarzy, szyi i dekolcie za pomocą wacika. Pozostawić do całkowitego wchłonięcia, a następnie zaaplikować odpowiedni krem. 
Zapewnia skórze optymalne nawilżenie, uzupełnia demakijaż, nadaje świeżość i ukojenie."
 
150 ml plastikowe opakowanie, z wygodnym otwarciem, które jest półprzeźroczyste i dokładnie widać zużycie. 
 
Konsystencja jest faktycznie żelowa co bardzo mnie zaskoczyło, bo z taką formą jeszcze się nie spotkałam- i to właśnie dzięki niej tonik jest bardzo wydajny. Używam go już miesiąc, przeważnie raz dziennie, czasami nawet dwa i ubyło mi go dopiero dosłownie 2 centymetry z butelki. Od otwarcia mamy 6 miesięcy na użycie i obym się zmieściła w tym czasie :) Na początku wydawało mi się, że właśnie będzie ona wpływała na niską wydajność. Spotkałam się z opinią, że ta konsystencja jest dziwna, akurat ja uważam ją za spory atut. Także ta mała pojemność i cena 14,99 są jak najbardziej adekwatne.



Zapach- wyraźnie czuję w nim hibiskus, pomimo, że producent deklaruje iż jest bezzapachowy. Każdy kto miał do czynienia z herbatką z niego pozna ten charakterystyczny kwaśny zapach od razu :)

Działanie: po jego użyciu ściągnięcie skóry bardzo szybko znika- właśnie za to najbardziej lubię ten tonik, za ukojenie jakie mi niesie, skóra staje się miękka i lekko nawilżona. Tonik nie jest przede wszystkim lepki, nie zostawia żadnej nieprzyjemnej warstwy. Oczyszcza z wszelkich zabrudzeń.

Skład:

Alkohol benzylowy nie jest tu tym złym i wysuszającym alkoholem, tylko pełni rolę naturalnego konserwantu.

Nie mam do niego zastrzeżeń i szczerze polecam;-) 
 
Cena: 14,99/150 ml, kupiony stacjonarnie w zielarni

Ta żelowa konsystencja Was przekonuje czy wręcz przeciwnie?:)

23 kwietnia 2014

Kremy FITO: na dzień i na noc do cery suchej i wrażliwej

Witam, dzisiaj wbrew pozorom nie o obniżkach w Rossmannie, na których nie poszaleję, bo jak ban to ban (kupiłam tylko podkład Easy Match Manhattanu nr 30 Soft Porcelain, który mi polecono jako bardzo jasny), a o rosyjskich kremach do twarzy, które otrzymałam od Skarbów Syberii, marki FITO na dzień i na noc dla skóry suchej i wrażliwej, czyli dokładnie takiej jak moja. Sprawia ona wiele problemów pielęgnacyjnych, a czy te kremy okazały się być jej sprzymierzeńcami?


Producent: 

Krem na dzień: "Sucha i wrażliwa skóra w ciągu dnia wymaga odżywienia i ochrony przed negatywnym wpływem środowiska zewnętrznego, krem na bazie ekstraktu z arcydzięgla i olejku makadamii zapewnia jej wszystko to czego potrzebuje. Olej makadamii bogaty w witaminy i niezbędne kwasy tłuszczowe intensywnie odżywia, wygładza i zmiękcza suchą, wrażliwą skórę. Ekstrakt arcydzięgla jest naturalnym przeciwutleniaczem, który chroni przed promieniowaniem UV."


Krem na noc: "Krem oparty na wyciągu z paczuli oraz maśle shea nawilża suchą i wrażliwą skórę podczas snu. Paczula przyspiesza regenerację tkanek oraz stymuluje metabolizm komórkowy, natomiast masło shea chroni skórę przed przedwczesnym starzeniem się, łagodzi suchość i podrażnienia, odżywia skórę oraz zwiększa jej elastyczność."



Opakowanie o pojemności 50 ml jest plastikowe,odkręcane, dodatkowo posiada plastikowe wieczko. Ma sporą średnicę także nie ma problemu z wydobywaniem kremu. Zapakowane były dodatkowo w kartonik. Niby są proste, ale jednak bardzo mi się podobają, zwłaszcza szata graficzna tego kremu na dzień.

Zapachy są ziołowe, lekkie, bardzo przyjemne, myślę, że nie powinny nikogo drażnić.



Krem na dzień, czyli ten o zielonej szacie graficznej jest genialny- lekki, świetnie się wchłania, nie zostawia nawet minimalnej warstewki, nawilżenie jest optymalne jak na ranek. Nie ma wodnistej konsystencji tylko gęstą, a mimo to nie przekłada się to na problemy z wchłanianiem się. Jest minimalnie mniej wydajny niż ten krem na noc. Nie zapycha, nie podrażnił mnie i nie uczulił. Miałam już wiele kremów na dzień, ale z większości nie byłam zadowolona, bo nie nawilżały dostatecznie. Ten dodatkowo nadaje się pod podkład, który się na nim nie roluje. Dodatkowo chroni przed promieniami UV, czego chcieć więcej?

Krem na noc jest już zdecydowanie bardziej gęsty, dłużej się wchłania i zostawia lekką warstewkę. Niestety po 2 tygodniach trochę mnie zapchał i musiałam zrezygnować z jego codziennego używania, ale jak stosuję go co drugi dzień na zmianę z innym kremem to jest optymalne i już nie powoduje wysypu u mnie. Zapewne jest to spowodowane masłem shea, z którym moja skóra się nie polubiła. Genialnie nawilża i jest uzupełnieniem kremu na dzień.





Składy:


W składzie ekstrakt z paczulki, masło shea, gliceryna, olej słonecznikowy, oliwa z oliwek.


W składzie obiecany ekstrakt z arcydzięgla, olej makadamia, oliwa z oliwek i olej słonecznikowy, po zapachu olej arganowy.
Brak parafiny, parabenów, barwników.

Kremy do nabycia na stronie Skarbów Syberii: krem na dzień, krem na noc. Obecnie w promocji za 15,90, bez promocji z moją zniżką z bloga cenowo wyjdzie podobnie. 

Fakt iż otrzymałam kremy w ramach współpracy ze Skarbami Syberii nie miał wpływu na moją ocenę. 

P.S. Na szacie graficznej kremu na noc widzę ewidentnie cebulę- i wydawało mi się, że krem ma ekstrakty z łupin cebuli, a głównym składnikiem kremu jest jednak paczulka, ciekawe z czego to wynika:D Krem na dzień ma na szacie arcydzięgla, który jest głównym ekstraktem kremu i to się zgadza ;-)

21 kwietnia 2014

Lakiery do paznokci Avon: Lioness, Sahara Sunrise, All Khakied Out

W katalogu 5/2014 pojawiły się trzy nowe lakiery z serii nailwear pro+: Lioness, Sahara Sunrise i All Khakied Out. Trzeba przyznać, że są oryginalne, ale czy ładne i trafione w aktualną porę roku?


Zdjęcie katalogowe: Lioness całkowicie nie przypomina tego jaki jest w rzeczywistości, a Sahara Sunrise wydawała się bardziej złota.



Lioness to ciemna i zgaszona pomarańcz, gdyby była o ton ciemniejsza można by ją zaliczyć już do miedzi. Z tych trzech wydaje mi się najładniejsza i na upartego pasuje na lato jako alternatywa dla pomarańczowych paznokci, gdy ktoś nie lubi tak odważnego koloru. Utrzymał się 3 dni, malowało mi się nim najlepiej z całej trójki, nie smużył, wysychał szybko, wystarczyła jedna warstwa, kolejna nie pogłębiła koloru.





Sahara Sunrise to żółty z nutą pomarańczy, osobiście kolorystycznie najmniej mi przypadł do gustu, źle się czułam w tym kolorze. Nie był to żywy słonecznikowy kolor, coś definitywnie mi w nim nie pasowało. Niestety za długo go na paznokciach nie miałam dlatego nie wiem ile by się utrzymał. Pierwsza warstwa była bezproblemowa, kiedy wydawało mi się, że ona jest już jest sucha zaczęłam nakładać drugą, ale lakier zaczął się potwornie ciągnąć, każde przyłożenie pędzla spowodowało ciągnięcie się lakieru jak gumy balonowej... Na zdjęciu jakoś to wygląda, bo pociągnęłam go potem przyspieszaczem Sally Hansen.





All Khakied Out to khaki, który w słońcu opalizuje na złoto. Dość ładny kolor, ale pytam dlaczego został umieszczony w katalogu wiosenno-letnim? Szukałam takiego lakieru jesienią, teraz definitywnie to nie jest jego czas. Na pewno też lepiej prezentowałby się na o wiele krótszych paznokciach. Malowało mi się nim dość kiepsko, bo trochę się ciągnął i był glutowaty, zwłaszcza namęczyłam się z nim przy drugiej warstwie, która była konieczna, bo przy pierwszej wyglądał tragicznie. 



We mnie nie wywołały jakiegoś wielkiego entuzjazmu, czuję że Wam się nie spodobają :)

20 kwietnia 2014

Luksja: płyn do kąpieli Pink Sparkle

Wszystkie płyny Luksji, które dotychczas używałam sprawdziły się u mnie świetnie, choć moim niepokonanym dotąd ulubieńcem jak na razie są Karmelowe Wafelki :) 

Pink Sprakle wraz z Golden Desire i Sweet Macaroons pojawiły się zimą jako nowość na półkach Rossmanna.


Opakowanie: ogromna 1000 ml butla, o wygodnym kształcie i otwarciu, z którego bezproblemowo się korzysta. Pod światło widać dokładnie zużycie. 

Zapach: kojarzy mi się z szampanem- producent trafił z nim w 10, dokładnie tak wyobrażałam sobie ten zapach. Powiedziałabym, że ma w sobie coś eleganckiego. Utrzymuje się przez całą kąpiel, długo po niej również unosi się w łazience. Niemałym zaskoczeniem jest dla mnie to, że czuję go jeszcze rano na skórze ;-) Tak samo było tylko w przypadku wersji z Karmelowymi Wafelkami, przy wariancie z Muffinkami Jagodowymi czy Pomarańczą i Czekoladą niestety już nie. Jednocześnie pomimo takiej trwałości nie jest bardzo intensywny i męczący. Nie mam też skojarzenia iż jest chemiczny, to miałam do zarzucenia tylko Jagodowym Muffinkom.


Pieni się bardzo mocno, przy czym nie trzeba bardzo dużej ilości płynu by ten efekt utrzymać. Przy nawet 30 minutowej kąpieli piana oczywiście zmniejsza się, ale minimalnie, na pewno nie jest tak jak w przypadku niektórych płynów, gdzie po 5 minutach na próżno można doszukiwać się piany. 


Jest bardzo wydajny, nie wysusza skóry i jest tani- w Rossmannie często są promocje na te płyny, z regularnej 9,99 na 6,99 czy nawet 5,99.


Skład


Lubicie płyny Luksji? Który wariant jest Waszym ulubionym?:)

Wesołych i Spokojnych Świąt Życzę Wam wszystkim :))

18 kwietnia 2014

Organic Shop: balsam do włosów odbudowujący Marokańska Księżna Oliwa z oliwek i Olej arganowy

Jak dobrze, ze przede mną kilka dni wolnego, co pozwoli złapać mi trochę oddechu i odpocząć, ostatnio jestem tak zmęczona, że potrafię przespać 11 godzin... :)
Wersja z oliwą z oliwek i olejem arganowym to mój trzeci balsam marki Organic Shop. Mają bogate składy, są bez silikonów i jeszcze na żadnym się nie zawiodłam.


Opakowanie: klasycznie dla mnie minus, ponieważ mimo naprawdę dużego otworu ciężko go wydobyć ze względu na gęstość tych balsamów. Od samego początku stał na nakrętce i tylko w ten sposób jakoś mogłam go jakoś używać bez potrząsania butelką i długiego czekania.

Zapach jest dość przyjemny, nie jest stricte oliwkowy, wyczuwam w nim nuty kwiatowe, które dominują. Nie utrzymuje się on na włosach.


Celowo zwlekałam z jego używaniem aż do grudnia, bo patrząc na skład sądziłam, że będzie na tyle bogaty, że powinien się sprawdzić w chłodnych miesiącach, a że latem mógłby obciążać moje włosy. Faktycznie sprawdził się i porządnie nawilżał, nie obciążał, nie przyspieszał przetłuszczania i nie powodował przyklapu (nawet nałożony na skalp). Myślę jednak, że latem również bym tego nie odnotowała, bo nie miał tendencji do obciążania, nawet gdy wcześniej użyłam równie bogaty składem szampon. Nie dodawał jednak blasku włosom. Łagodził i nawilżał przesuszony skalp. Wydajność jest dość dobra, wystarczyła mi na mniej więcej 15 użyć.

Nie jestem jednak pewna czy na moich włosach, które określiłabym jako normalne ujawnił się jej potencjał pomimo, że jestem z niej bardzo zadowolona, ciekawa jestem jak sprawdziłaby się na włosach faktycznie wymagających regeneracji. 

Skład:
Woda z oliwą z oliwek, alkohol tłuszczowy, gliceryna, olej arganowy na czterech pierwszych miejscach w składzie.

Gdybyście chciały poczytać o poprzednich balsamach Organic Shop:
1) Balsam "Winogronowy miód"
2) Balsam "Błękitna Laguna" z wodorostami i perłami

Pojemność: 280 ml, cena ok.  22 zł, dostępna w sklepach z rosyjskimi kosmetykami.

15 kwietnia 2014

Scrub czekoladowy Avon Naturals

Witam, trochę mnie nie było niestety na blogu, bo wciągnęły mnie obowiązki dnia codziennego, czyli godzenie uczelni z pracą:( Dziś opowiem Wam o strasznym bublu, który tylko w nazwie ma słowo "scrub" a w rzeczywistości nie wiem co to jest, bo nie jestem w stanie rozgryźć.


Opakowanie to jedyna zaleta tego kosmetyku, bo jest miękkie i poręczne, ma spory otwór. 

Zapach według mnie jest mdły i przesłodzony, owszem przypomina czekoladę, ale to nie jest miły zapach, a odpychający. 

Koloru i ogólnego wrażenia wizualnego jaki sprawia ten "scrub" wolę nie komentować:P
 
Konsystencja jest przedziwna, bo jest to to bardzo gęsta maź, w której jak można się spodziewać powinny być zatopione drobinki. Słowo klucz tutaj to "powinny",niestety na próżno ich szukać, na 2 zdjęciu poniżej po rozciapaniu na dłoni na upartego widać takie mini białe kryształki, ale co z tego skoro na skórze ich w ogóle nie czuć?



Jakoś tak w swojej naiwności myślałam, że jak dam więcej tego "scrubu" to może dopatrzę się jakiegoś efektu, niestety nie stało się tak. Skóra nie była nawet trochę wygładzona, nic a nic to coś nie robi. Ale trzeba mu przyznać, że nie wysusza. 

Na plus przemawia to, że jest bardzo niewydajny- w przypadku tak koszmarnego zapachu, działania, które nie niesie za sobą niczego pozytywnego pozostaje się tylko cieszyć, ze wystarczy na maksymalnie 4 razy.

Skład:



Z racji tego, że mogłam go kupić za 3,99 złamałam swój zakaz kupowania pielęgnacji z Avonu po tym jak mnie wiele kosmetyków uczuliło (od listopada po dziś dzień męczę się z liszajem na ramieniu po żelu pod prysznic z Avonu), teraz jednak bez większego poświęcenia wracam do niego:)

9 kwietnia 2014

Alverde: odżywka do włosów wymagających z amarantusem

Po rozczarowaniu odżywką Alverde z hibiskusem i aloesem (link) nie spodziewałam się fajerwerków ze strony dziś recenzowanej odżywki z amarantusem, zwłaszcza, że pierwszy kontakt z nią parę miesięcy temu nie był udany (zero efektów na włosach). Niemniej jednak danie jej ponownie szansy zaowocowało całkiem przyjemnym jej używaniem.



Opakowanie klasyczne- nie sprawiało mi jakiś większych problemów, przy końcu spokojnie można zdjąć nakrętkę i wydobyć ją do samego końca, widać pod światło ile jej zostało. Niemniej jednak strasznie spodobał mi się kolor tego opakowania- nie klasyczny biały, tylko oberżynowy.

Konsystencję ma dość gęstą, ale nie jest przesadnie gęsta. 

Zapach jest dyskusyjny, bo kiedy pierwszy raz ją powąchałam to nie spodobał mi się, pachnie bardzo dziwnie, niby czymś starym, niby czymś kwaśnym... Z czasem przywykłam, a na szczęście na włosach się ten zapach nie utrzymuje.


O ile odżywka z hibiskusem i aloesem powodowała, że czasem byłam z niej zadowolona, a czasem miałam ochotę rwać sobie po niej włosy z głowy, tak w przypadku tej cały czas zachowywała się tak samo dobrze i nie zaskoczyła mnie niczym negatywnym.Włosy po niej może nie były błyszczące, ale dobrze nawilżała bez obciążenia i szybszego przetłuszczania się włosów. Były gładkie, nie puszyły się. Trzymałam ją standardowo 5 minut. Ciężko mi ocenić czy pomogła w rozczesywaniu włosów, bo zasadniczo nie mam z tym problemów, ale na pewno nie dawała takiego poślizgu włosom zaraz po jej spłukaniu jak czasem już mi się zdarzało w przypadku innych odżywek. Czytałam trochę zarzutów, że jest niewydajna, nie do końca się z tym zgadzam, bo myślę, że na ok. 13 razy mi wystarczyła, a w przypadku moich włosów to przeciętna wydajność odżywek o tej pojemności.


Skład:


Zgodnie z deklaracją producenta nie ma silikonów na szczęście,


Miałyście jakąś odżywkę Alverde? Myślę o dokupieniu jeszcze jakiejś, ale mam dostęp do tych kosmetyków tylko przez allegro niestety:(

6 kwietnia 2014

Lakier Avon Speed Dry LURE

W połowie marca pojawiło się w Avonie kilka nowych lakierów z serii Speed Dry, dwa z nich, czyli dziś recenzowany Lure oraz granatowy Underworld kupiłam. Pozostałe dwa, czyli miętowy Enchanted Siren i limonkowy Shipwreck odpuściłam, bo nie podoba mi się połączenie tak jaskrawych kolorów z brokatem i drobinkami (utwierdziłam się w tym, bo widziałam te lakiery na żywo ;-). Te dwa ciemniejsze wydają mi się oryginalne, a jednocześnie nieprzesadzone. 


Do tej pory wszystkie lakiery z serii Speed Dry trzymały się na moich paznokciach sporo gorzej aniżeli z tej głównej czy nawet Color Trend, tak też i było w tym przypadku, bo wytrzymał zaledwie 2 dni. Malując nim paznokcie w niedzielę wieczór, we wtorek stopniowo co raz bardziej i bardziej odpadał mi całymi płatami. 




Nie wiem czy w jego przypadku schnięcie w 30 sekund (bo tak rzeczywiście jest), jest zaletą, ponieważ, jak dostanie się na skórkę to błyskawicznie zasycha, podobnie na paznokciu- przez co robią się spore smugi przy pierwszej warstwie, druga jest konieczna, ale też niewystarczająca dopiero trzecia pokrywa całą płytkę bez prześwitów. 



Z takim lakierem, który ma takie płatki jeszcze się nie spotkałam. 
Nie użyłam pod niego lakieru bazowego, ale nie odbarwił mi płytki, zmywało mi się go pomimo tych drobinek bardzo dobrze, w ogóle nie czułam różnicy w zmywaniu pomiędzy standardowym lakierem, a nim :) A obawiałam się trochę tego, bo wiadomo jak bywa ze zmywaniem takich lakierów.

Lakier jest przepiękny, ale niekoniecznie dobrze się w nim czuję teraz wiosną, bardziej pasowałby mi zimą, bo wtedy często maluję paznokcie na morsko.

Podoba się Wam?:)

4 kwietnia 2014

Porównanie dwóch róży: Bell nr 52 oraz Ladycode by Bell

Długo się zabierałam za tą recenzję, ale byłyście ciekawe jak wypadnie porównanie tych róży :) Używam ich przemiennie od 2 miesięcy także już mogę coś o nich napisać :) 

Róż 2skin Pocket nr 52 kupiłam za 6,59 zł w Naturze podczas -40 % na markę Bell (ale w Biedronce też go widziałam za ok. 6 zł kilka miesięcy temu), a róż Ladycode by Bell nr 22 za 5,99 podczas gazetki urodowej Biedronki w lutym. 

Obawiałam się trochę czy nie kupiłam sobie identycznych róży, ale na szczęście różnice pomiędzy nimi są spore co nawet udało mi się dokładnie uchwycić na zdjęciach.



Modelujący róż Ladycode by Bell w zapewnieniu producenta ma być ultralekki i satynowy- dokładnie taki jest. Ciężko jest z nim przekombinować, a żeby go było widać konkretniej to trzeba się namachać pędzlem. Jeśli ktoś lubi taki prawie niezauważalny efekt to można go uzyskać po 1-2 maźnięciach pędzlem, dla mnie optymalny efekt jest po 3-4 razach. Dodatkowo nie utrzymuje się on cały dzień na twarzy, po 5 godzinach lubi zniknąć całkowicie... Używam go jak mam mocniej podkreślone oczy czy usta dla równowagi. 
Jego kolor to taki typowy cukierkowy róż, ale właśnie przez jego delikatność nie da uzyskać tandetnego efektu :) Jego zaletą jest też to, że dużo ładniej się wtapia w skórę i nie widać jego dokładnych granic. Ma minimalne drobinki, ale na twarzy są niewidoczne.



Róż do policzków 2skin Pocket jest już o wiele lepiej napigmentowany (przez co jest dużo bardziej wydajny niż Ladycode), z nim raczej trzeba uważać, bo akurat o przesadę łatwo, ale w konsekwencji też utrzymuje się na twarzy od rana do wieczora. Udało mi się świetnie uchwycić jego kolor, bo trochę ten róż wpada w koral. Nie dopatrzyłam się w nim żadnych drobinek :)


Opakowania obu są praktyczne, bo nie musiałam się z nimi mocować by je w ogóle otworzyć, a już czasem mi się to zdarzało przy innych różach jak było niewyrobione otwarcie. Estetycznie wypada w sumie słabiej o wiele niż np. róż z Catrice, ale nie narzekam za tę cenę :)

w słońcu

Z lewej: Ladycode by Bell, z prawej 2skin Pocket. Ladycode są trzy warstwy, a Bell jedna żeby dokładnie pokazać ich kolor.


w cieniu

Myślę, że to dobre róże i wszystko zależy od tego czego oczekujecie, bo dla osób lubiących subtelny efekt może być ten 2skin Pocket za mocny i mogą czuć się a'la ruska babuszka w nim :)